lut 08 2008

Gruźlica cz. IV


Komentarze: 5
Obiecałem wam opisać chłopaków z sali i tu muszę powiedzieć, że trochę się waham. Przede wszystkim jest to pewne ryzyko, że zdradzę się przed nimi i że tak powiem zostanę rozpoznany. Niby nic, nie piszę tutaj niczego czego miałbym się później wstydzić ale... chyba tego nie zrobię.

Słońce dosyć mocno ceni sobie prywatność i anonimowość tak więc uszanuję to i chłopaków pozostawiam w swojej pamięci.

Dziś już ostatni odcinek opowieści o gruźlicy i mam nadzieję pozwoli mi to już przejść na opisywanie dnia codziennego czyli to co lubię najbardziej, bo łatwiej się opisuje wrażenia i odczucia kiedy są one świeże w pamięci.

Teoretycznie powinienem zakończyć jakoś w stylu "...i wyszedł ze szpitala, leczył się leczył leczył i leczył aż się wyleczył." To byłoby w sumie dobre zakończenie, niestety życie po raz kolejny postanowiło napisać nieco inny scenariusz :)

Czasami czuję się jak w jakiejś kiepskiej telenoweli a'la "moda na sukces" gdzie 'suspensy' gonią 'suspens' i gdzie każdy wątek przeciągany jest minimum na 60 odcinków. No ale już nie przedłużając.

 

Wychodzę ze szpitala, nareszcie szczęśliwy, że po 7 tygodniach zobaczę wreszcie żonę i maluszka, co prawda w brzuszku ale to nieważne. Brzuszek też na pewno ładnie wygląda i nie mogę się już doczekać.

Przyjeżdżam do domu, Słońce jeszcze w pracy, w przedpokoju wita mnie nowa szafa. Szafa, i wogóle wszystko w domu robią na mnie ogromne wrażenie. To naprawdę super uczucie wracać do domu po 7 tygodniach nieobecności, cieszę się ze wszystkiego, z najprostszych nawet rzeczy i czynności. Z tego, że mogę się wreszcie wykąpać, z tego że widzę się całościowo w lustrze i nie muszę się golić przed lusterkiem wielkości znaczka pocztowego. Za przeproszeniem po raz pierwszy od 7 tygodni siadam na sedesie (czystość i higiena oddziału przeciwgruźliczego w O. zmuszał mnie od 7 tygodni do ćwiczenia pozycji dojazdowej a'la Małysz podczas zdobywania kreski na karcie przebiegu choroby (patrz poprzedni wpis)). Włączam komputer, kąpie się, robie sobie herbatę, wstawiam pranie, wszystko jest takie fajne i takie... nowe. No i czekam na Słońce aż przyjdzie z pracy.

W końcu przychodzi, nareszcie się widzimy i aż mi dech zapiera. Teraz spływa to wszystko na mnie jak bardzo mi jej brakowało, jak cholernie tęskniłem za jej uśmiechem, oczami, za noskiem lekko przekrzywionym, chociaż Słońce twierdzi że ma idealnie prosty, a ja tak tylko mówię bo sam mam wielkiego kartofla i jej zazdroszczę ładnego noska, za dłońmi, za jej głosem, uśmiechem (wiem że już mówiłem) za wszystkim tym czym jest. Słońce zdejmuje płaszcz i kolejny szok. Jakbym obuchem w łeb dostał. Słońce nie jest już tylko Słońcem ale jest także naszym dzidziusiem. Stoją przede mnę dwie osoby, dwie najbliższe mojemu sercu osoby. Brzuszek Słońca jest po prostu ogromnie wielki, wiem że to przez to, że mnie  długo nie było ale i tak jest ogromny, nie mieści się w spodniach, nie mieści się pod bluzką, w głowie mi się nie mieści, że może być taki duży i taki piękny. Całuję go raz, drugi, trzeci, najchętniej to bym już nic innego nie robił tylko go całował :)

Ostatecznie udaje nam się od siebie oddzielić i 'spędzić' ze sobą wieczór tak normalnie jak rodzina. Oj piękne to były chwile :).

 

Następnego dnia rano Słońce z dzidziusiem znowu do pracy, a ja do lekarza tym razem już bez obawy, że trafię do szpitala. Babsko w przychodni (patrz poprzednie wpisy) robi mi awanturę, że za wcześnie wyszedłem i kto to widział. Tu chciałbym napisać, że byłem odważny, asertywny i wogóle macho i zacząłem się z nią kłócić, niestety zachowałem się jak dupek, bo starałem się z babą grzecznie, mimo że dostawałem od niej zjebkę za coś na co nie miałem wpływu, czyli za zbyt wczesny wypis ze szpitala. Jeszcze, żeby to było o co wrzeszczeć, według babska, popełniłem przestępstwo, bo wypisano mnie o tydzień wcześniej niż ona ma to gdzieś tam w swoich książkach zapisane. Gruźlicę leczy się dwa miesiące w szpitalu a później pół roku w domu, a mnie śmiano wypisać już po 7 tygodniach!!! No nic tylko mea culpa.Babsko swoje wrzeszczy i ostatecznie każe przyjść za tydzień kiedy będzie mieć już wyniki z jakiegośtam badania.

Tydzień później nastawiony już bardziej bojowo i przygotowany na wojnę, stawiam się ponownie u jej ekscelencji BABY gdzie dowiaduję się, że badania, z których ma już wyniki wskazują, że nie mam i nie miałem gruźlicy i nie musiałem leżeć w szpitalu.

 

Aż mi się nie chce o tym pisać teraz. Dwa miesiące (7 tygodni) w szpitalu z podejrzeniem gruźlicy, która po wyjściu okazuje się nie gruźlicą. Mam Mycobakteriozę, która ma podobne objawy i można się pomylić. Dzwonię do Słońca i dzielę się tą informacją. Z jednej strony wielka radość, bo dzidziuś nie jest i nie był zagrożony (Mycobakterioza nie jest zaraźliwa), bo Słońce nie jest zagrożone, bo rodzina itp. Z drugiej strony, przypominają mi się święta Bożonarodzeniowe w szpitalu (nie były radosne), cały ten czas bez Słońca, który mógłby być ze Słońcem spędzony i jakoś tak nie potrafię się cieszyć z tego, że jednak nie mam gruźlicy.

Babsko mówi, a ja później powtarzam Słońcu, że tą Mycocośtam leczy się dłużej niż gruźlicę i tymi samymi lekami, ale mogę normalnie pracować. 'DŁUŻEJ' to znaczy rok a nie pół roku, 'NORMALNIE' to znaczy nie przemęczając się bo mam dziurę w płucu i ona musi się zasklepić. No i jak widzicie niestety nie mogę napisać, że wyszedł ze szpitala, leczył się leczył aż się wyleczył...

Ok, teraz też się wyleczę, ale potrwa to dwa razy dłużej, czyli chyba powinienem napisać: "...i wyszedł ze szpitala, leczył się leczył, leczył i leczył i leczył i leczył i leczył i leczył aż się wyleczył."

Przychodzę do domu i chcę coś poczytać na necie o tej w sumie nowej chorobie. Znajduję kilka dosłownie stron, na jednej z nich widzę, że 1% ludzi u których stwierdza się gruźlicę dowiaduje się później że ma Mycobakteriozę. Od babska w przychodni wiem, że w betonowym mieście, w którym mieszkam czynnie na gruźlicę leczy się 200 osób. 1% z 200 to 2 osoby. Wychodzi po osobie na milion mieszkańców bo moje miasto ma w porywach do 2000000 ludzi. Tak sobie siedzę i myślę, jedna osoba na milion się tym badziewiem zaraża i akurat trafiło na mnie. Szlag.

Dwie osoby w całym mieście i ja jestem jedną z tych osób. Jak byście znali tą drugą osobę to dajcie znać założymy fanklub Mycobakteriozy.

 

A dzidziuś (już wiemy że chłopczyk i że będzie miał na imię P.) i tak ma to wszystko w nosie i sobie pływa u mamusi w brzuszku i rośnie sobie. A ja się bardzo z tego cieszę. Ostatnio to już nawet i ja czuję jak mnie P. kopie.

 

Taki malutki a taki silny, to pewnie po tacie :)        

 

KKDK czyli (Krótki Komentarz Do Komentarzy)
InnaM - Ok skoro nie możecie się doczekać to piszę :)
zapiski-taty : :
Małgosia
11 lutego 2008, 19:59
Pozdrowinia dla Waszej Trójki :)
09 lutego 2008, 21:06
dużo zdrówka!!!
09 lutego 2008, 16:41
oj.. strasznie przyjemny do czytania blog :) aż się uśmiechałam czytając mimo woli :] pozdrowienia i szybkiego powrotu do zdrowia :)
09 lutego 2008, 01:04
Wiesz co, Ciebie sie tak czyta, ze az sie czlowiekowi chce ;). Tak lekko i plynnie, jakbys kromke chleba maslem smarowal... sie mi zafilozofowalo :P. Wszystkiego naj, zeby to "leczyl, leczyl, leczyl.......", skonczylo sie jak najszybciej :).
08 lutego 2008, 23:59
Chyba bym się wściekla za 7 tygodni w szpitalu BEZ POTRZEBY. Normalnie bym się wściekla. Ale dobrze, że kurde... no, że rodzina zdrowa i w ogóle. Ale i tak można się wściec!:)

Za to opis chwil spędzonych z rodziną... mmm... :))

Dodaj komentarz