Archiwum czerwiec 2006


cze 29 2006 Pedzie.
Komentarze: 3

Naraziłem się dziś dwóm osobom w pracy, a dokładniej mówiąc osoby te przestały mnie lubić i zaczęły traktować jak dziwaka.
Poszło o homoseksualistów. Najpierw wypłynął temat homoseksualizmu i par homoseksualnych żyjących ze sobą. Generalnie na początku wszyscy się zgadzali, że homoseksualiści nikomu nie przeszkadzają i niech sobie żyją. W miarę rozwijania tematu szły coraz 'grubsze' docinki pod adresem gejów (ale lesbijek już nie) a to co mnie zapieniło to było stwierdzenie kolegi, że On jako zmotoryzowany nie życzy sobie żeby homoseksualiści manifestowali i zagradzali mu ulice bo On dla przykładu nie robi manifestacji ze swoją dziewczyną.

Wkurzyłem się bo jakoś tak prostacko mi to zabrzmiało, i tu na marginesie muszę dodać, że pare lat temu pomyślałbym i powiedział podobnie, ale na szczęście spotkałem Słońce, które wyprostowało mi parę poglądów. Mówię kolesiowi, że najprawdopodobniej homoseksualiści manifestują, bo są dyskryminowani i muszą w jakiś sposób pokazać, że po pierwsze , po drugie chcą móc normalnie żyć.
To, że żyją inaczej niż ogół polskiego społeczeństwa to już jest ich broszka i nikomu nic do tego. Na to kolega wytoczył z grubej rury stwierdzenie, że ok. niech sobie żyją tylko niech się z tym nie obnoszą. Kurde (pomyślałem) jak to mają się nie obnosić? Jak kogoś kocham to się z tym obnoszę. Jestem wtedy szczęśliwy i chcę to tej osobie pokazać a nie kryć się z tym. Jak widzę Słońce moje na ulicy to się do niej uśmiecham, kupię jej kwiatki i pocałuje w czółko (z racji różnicy wzrostu jest to najczęściej całowana część Słoneczka przeze mnie w pozycji stojącej), a nie udaję, że Jej nie znam i dopiero za drzwiami domu okażę jej to co do Niej czuję.
W tym momencie kolegę poparła koleżanka argumentując, że dzisiaj geje poproszą o legalizację związków a jutro o możliwość adopcji i wychowywania dzieci. Bez nerwów, na spokojnie, zacząłem tłumaczyć że o takim radykalizmie nic nie mówiłem i też pomysł z adopcją dzieci przez pary homoseksualne nie bardzo mi się podoba i generalnie jestem przeciwny, ale jeśli już ktoś decyduje się, na życie z kimś pod jednym dachem to powinien mieć prawnie zagwarantowany status normalnej jednostki społecznej jaką jest obecnie mąż i żona.
Co komu szkodzi, że dwóch panów, albo dwie panie razem się rozliczą w zeznaniu podatkowym i będą miały prawa spadkowe i inne przywileje jakich obecnie nie mają? To jest ich wybór i nic mi do tego. Czy mi się to podoba czy nie należy ich wybór uszanować. W tym momencie dyskusja została zakończona. Koleżanka powiedziała, że nie życzy sobie, żeby homoseksualiści zajmowali w stosunku do niej pozycje 'roszczeniowe' i nie zgadza się na to, żeby: adoptowali dzieci (już nie powtarzałem, że nic takiego nie mówiłem) zakładali rodziny manifestowali na ulicach w momencie kiedy Ona jedzie samochodem I na tym stanęło. Ja już nie miałem siły dyskutować i każdy z nas odszedł w inną stronę do swoich obowiązków.

A ja powtórzę jeszcze raz. NIE MOJA SPRAWA.

Już w domu przyszła mi jeszcze jedna myśl, o której kiedyś Słońce mi powiedziało a o której zapomniałem, ale może i lepiej bo sama myśl jest 'rewolucyjna'. Ale po kolei.

Słońce moje mieszkając jeszcze w K. chodziło do domu dziecka poopiekować się maluszkami. Historie jaki mi opowiadała i sytuacje jakie widziała do tej pory powodują, u mnie gęsią skórkę. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju gdzie siedzą dzieciaki i 20 par rączek od razu wyskakuje w górę bo każde dziecko, chce się po prostu przytulić. Tak się składa, że w ich dotychczasowym pięcio-sześcio letnim życiu nie były przytulane przez rodziców, nie miały okazji usnąć tacie na rękach czy pogłaskać mamę po włosach, i jestem pweny że mają w nosie to, czy ktoś jest homo czy hetero. Czarny czy biały. Żyd czy chrześcijanin. Po prostu CHCĄ SIĘ ZA WSZELKĄ CENĘ PRZYTULIĆ bo do tej pory nigdy tego nie robiły i nawet nie wiedzą jak to jest.
Z tych opowieści Słońca z domu dziecka utkwiła mi jeszcze historia dzieciaka, który jak to dzieci czasem robią narobił w pieluchę. Niestety dla tego dzieciaka, nikt się nim nie zainteresował, przez co leżał tak w brudnej pielusze jakiś czas. Jak to Słońce barwnie określiło dzieciak był dosłownie uwalony kupą po pachy. Kupa była przyschnięta do ciała co wskazuje, że leżał tak brudny co najmniej parę godzin. To może lepiej dla niego by było jeśli zostałby adoptowany przez rodziców gejów/lesbijki niż leżeć i gnić bo akurat nikt nie miał czasu się nim zająć.

Ciekaw jestem co by na taką myśl powiedział Roman G. powszechnie zwany Giertychem :)

zapiski-taty : :
cze 13 2006 Prezent(y)
Komentarze: 4

Ok. to już mogę zdradzić.

Wczoraj wieczorem tak około 24:00 poszliśmy spać. Ja położyłem się trochę wcześniej i czekałem aż Słońce skończy z komputerem i przyjdzie do mnie. Miałem jeszcze chytry plan i walczyłem ze sobą żeby tylko nie usnąć przed Słoneczkiem.
Ciężko było ale ostatecznie udało się. Słońce w końcu przyszło do mnie i po chwili obróciło się na lewy bok zajmując pozycję embrionalną czyli jedyną w jakiej usypia. Odczekałem jeszcze dla pewności 180 oddechów i wstałem po cichu do łazienki, że to niby za potrzebą. Po drodze zgarnąłem plecak, gdzie już wcześniej zbunkrowałem prezenty.

Pierwszy prezent (mp3) położyłem w łazience na naszej tymczasowej szafce a drugi (perfumy) wziąłem ze sobą z powrotem. Perfumy położyłem zaraz obok komórki tak, żeby Słońce jak zawsze sięgając po nią rano, trafiło na nie ręką. (Komórka służy nam jako poranny budzik, który ma wspaniałą funkcję drzemki tak więc zawsze rano jakieś dwie-trzy drzemki zaliczymy zanim wstaniemy). Po tych konspiracyjnych 'przygotowaniach' już z czystym sumieniem poszedłem w kimę śpiąc 'snem sprawiedliwego'.

A rano wszystko potoczyło się dokładnie tak jak to sobie zaplanowałem :), co muszę powiedzieć, rzadko mi się zdarza. Słońce sięgnęło po komórkę trafiając na perfumy i od razu rozbudzając się ze snu. Zapach spodobał się, i w tym miejscu nieskromnie pochwalę się, że jeszcze nie kupiłem perfum które by Słońcu się nie podobały. (Albo może żoneczka moja kochana nie chce mi po prostu o tym mówić :). Nic nie zdradzając złożyłem życzenia i poleżeliśmy jeszcze trochę, po czym Słońce udało się do łazienki, tym samym odkrywając kolejny prezent. Chyba się nie spodziewała bo widać było, że jest zaskoczona. A ja byłem szczęśliwy, że udało mi się sprawić Słońcu przyjemność i w jakiś sposób miło Ją zaskoczyć.

Tyle że za rok chcąc być oryginalnym będę musiał jeszcze bardziej ruszyć mózgownicą :) no ale mam na to 12 miesięcy.

KKDK

hunted_by_a_freak
- wniosek z tej historii taki: mniej kaców-morderców mniej wypitych mrówek :)

BanShee - wolę nie wiedzieć bo przestanę do barów i restauracji chodzić.

unsafe, Małgosia - no co wy z tym kminkiem przecież dobry jest :).

zapiski-taty : :
cze 12 2006 Kminek
Komentarze: 5

Słońce moje najdroższe ma jutro urodziny. Prezent wymyśliłem już dawno, dziś jednak dopiero znalazłem czas, żeby móc go kupić. Mam nadzieje, że Jej się spodoba i będzie zadowolona. Na szczęście Słońce nie umie 'sztucznie' cieszyć się z nieudanego prezentu tak więc od razu będę wiedział czy trafiłem. Z jednej strony to dobrze ale z drugiej jak okaże się, że prezent kiepski i usłyszę pytanie "No ale po co...?" to nie wiem co będzie :).
Ponieważ Słońce czyta tego bloga tak więc sami rozumiecie, że na razie nie mogę nic zdradzić. Urodziny dopiero jutro (kolejne osiemnaste :).

A tak z innej nieco beczki to wszedłem dzisiaj do Carrefoura, bo jakoś tak zgłodniałem i myślałem, żeby kupić sobie coś na 'gorącym punkcie'. Wiem, że kupowanie czegokolwiek z 'gorącego punktu' (miejsca, gdzie kurczaki odzyskują świeżość po raz trzeci) nie należy do najbezpieczniejszych, ale byłem głodny, a poza tym mała bułka z pewnością by mi nie zaszkodziła (tak myślałem). Nawet już stałem w kolejce i upatrzyłem sobie zapiekankę z szynką i ociekająca serem a na dodatek posypaną kminkiem.
Żona moja, dla przykładu, kminku w ogóle nie trawi i jak zdarzy nam się kupić chleb z kminkiem to zanim go zje potrafi siedzieć i wydłubywać kminek z każdej Kromki. Ja dla odmiany do kminku nic nie mam i nawet go lubię.
Tak więc stałem w tej kolejce w Carrefourze i już cieszyłem się na myśl o rozkoszy dla podniebienia jaka wkrótce miała mnie spotkać. Nagle zupełnie nieoczekiwanie jedno ziarenko kminku wstało i przeszło kawałek po czym usadowiło się na plasterku szyneczki.
Od razu muszę zastrzec, że nic nie piłem i byłem całkowicie trzeźwy, nie byłem też pod wpływem, żadnych środków halucynogennych ani innych odurzających. Najnormalniej w świecie miałem przed oczami chodzący kminek. Kolejka przesuwała się w stronę kasy a ja wraz z nią, jednocześnie będąc coraz bliżej zapiekanki z 'kminkiem'. Będąc już całkiem blisko, kolejne ziarenko najnormalniej w świecie przeleciało na zapiekankę z salami obok. No tak, pomyślałem, nie dość, że chodzi to jeszcze lata a zaraz pewnie zacznie stepować. Jakiś metr od 'kminkowej' zapiekanki mogłem już bez problemu rozpoznać szczegóły każdego z ziarenek. Ziarenka miały nogi, miały skrzydła, oczy i z bliska wyglądały zupełnie jak małe muszki...

Na tym skończyłem stanie w kolejce i wicie co, od dzisiaj zawsze jak będę jadł chleb z kminkiem będę miał przed oczyma te cholerne muszki. Chyba przestanę lubić kminek ku uciesze Słoneczka mojego kochanego.

KKDK - czyli Krótki Komentarz Do Komentarzy

Mario_B. - Generalnie zrobiłem to ręcznie. Szlifując szpachle gipsową na suficie czułem jakby mi ktoś mąką w twarz sypał, ale ostatecznie udało się. Chociaz tak całkowicie z efektów nie jestem zadowolony. Następnym razem nie porywam się z motyką na słońce. Wynajmę ekipę, która zrobi mi to szybciej, lepiej i taniej bo teraz to tylko musiałem narzędzi nakupować.

Małgosia - Miło mi że Ci miło :).

zapiski-taty : :
cze 06 2006 Sąsiedzi
Komentarze: 2

Wracam, a przynajmniej taki mam plan. Wrócić do was i nadal was męczyć. Przerwa jaka była ostatnio w blogowaniu powodowana była: moim lenistwem zmianą pracy a co za tym idzie nawałem nowych obowiązków (ostatnio) remontem w mieszkaniu. A propo remontu to gdyby nie moje 'umiejętności' to już dawno było by po kłopocie. Wszystko zaczęło się od malowania. Z tym, że przy okazji postanowiłem wymienić płytę paździerzową chroniącą dojście do szachu na karton-gips czyli tak, żeby było nowocześniej i zdrowiej bo w paździochu może się zalęgnąć grzyb a w karton-gipsie nie.
Dodatkowo przy okazji postanowiłem przenieść gniazdko elektryczne i pstryczek do światła.

Zaopatrzyłem się w niezbędnik młodego destruktora czyli młotek i przecinak do betonu i przystąpiłem do demolki. Płytę rozwaliłem dosyć szybko i dosyć szybko osadziłem karton-gips szkoda tylko, że krzywo i teraz wygląda to koszmarnie przez co szlag mnie trafia. Pstryczek też udało mi się przenieść, ale i tak jutro idzie do poprawy, bo teraz jest prowizorka grożąca pożarem. Z gniazdkiem poszło mi nieco gorzej bo okazało się, że musze kuć w żelbetowej płycie, żeby móc kabelki puścić w ścianie. Jak zacząłem kuć tak po mniej więcej 4 godzinach przyszedł wkurwiony sąsiad, że mu sportu nie daje oglądać. Sąsiad mieszka pięć pięter niżej co mnie nieco zdziwiło, że słyszy i mu to przeszkadza bo w sumie osoba mieszkająca bezpośrednio pode mną nie skarżyła się. Koniec końców z sąsiadem się pokłóciłem i go wygoniłem z domu a on postraszył mnie skargą do administracji. Chwilę po tym jak wyszedł ja też się poddałem i postanowiłem nie przenosić gniazdka tym bardziej, że faktycznie robiło się już późno a praca posuwała się w żółwim tempie.
Podłączenie gniazdka spowrotem do sieci poskutkowało spaleniem trzech z czterech korków elektrycznych. Ratując resztki honoru podłączyłem ostatni działający korek tak, żeby chociaż w pozostałych gniazdkach był prąd, żeby nam lodówka się nie rozmroziła.

I tak zakończyła się sobota. 1 wkurwiony sąsiad, 3 spalone korki, 0 przeniesionych gniazdek, 1 przeniesiony włącznik światła ale do poprawy tak więc się nie liczy. W niedzielę wcale nie było lepiej, pomijam tu fakt, że malowałem w niedzielę zamiast święcić dzień święty... Pod koniec dnia udało mi się skończyć malować sufit, który i tak idzie do poprawy bo szpachlę gipsową, która miejscami położyłem, trzeba było jeszcze wyrównać...

Dziś jest wtorek. Rozpierducha w domu zdaje się nie mieć końca, Udało mi się wyszlifować sufit i doprowadzić go do jako takiego wyglądu. Jutro być może uda mi się naprawić włącznik światła i rozpocznę 'drugą turę' z przenosinami gniazdka. (Nie wiem jeszcze jak, ale muszę je przenieść, brakuje mi jeszcze 20 centymetrów żelbetonu do skucia).

No cóż jestem dobrej myśli, chociaż jak tak czasem spojrzę na siebie z boku to tak jakbym widział tą czeską bajkę pt. 'Sąsiedzi', wszystko co może nawalić nawala. I tak od soboty. Miało być szybkie malowanie w jeden dzień a tymczasem już piąty trwa remont.

zapiski-taty : :